Przejdź do głównej treści

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Pomiń baner

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Przekład polski

w
f. 1r [1743]
Opowieści o tym, co działo się od 1742 roku[1] w litewskiej prowincji zakonu św. Bazylego Wielkiego, i o czym się dowiedziałem.

W tym roku odbyła się słynna kapituła naszego zakonu w Dubnie[2], a pod jej koniec spotkałem księdza Nowosielskiego, który wrócił z Włoch. To, co się tam wydarzyło, jest szeroko opisane zarówno w aktach kapituły, jak i przez różnych mnichów naszego zakonu. A otrzymałem tam od wielebnego ojca prowincjała skierowanie do Witebska na ambonę. Nie miałem zasobów, aby odbyć tak długą podróż, ale opatrzność Boża mnie nie opuściła i do przyjścia mi z pomocą skłoniła Czcigodnego i Przewielebnego Ojca Lisańskiego[3], opata połockiego i nowo wybranego protokonsultora prowincji litewskiej. Ten dobroczyńca zabrał mnie do swego powozu i pojechaliśmy z Dubna do Ołyki do Jaśnie Wielmożnego Laskarisa[4], który przewodniczył tej kapitule w imieniu nuncjusza apostolskiego. Zatrzymaliśmy się tam kilka dni, a Jego Świątobliwość Laskaris wysłał do Rzymu wieści w języku włoskim o ruskich biskupach i mnichach. Nakazał mi je przepisać w wielkiej tajemnicy. Jeden egzemplarz wysłano do Rzymu, drugi zatrzymał u siebie.

Stamtąd udaliśmy się do Włodzimierza, gdzie obchodziliśmy uroczystość św. Onufrego. Jadąc dalej dotarliśmy do Wysokich Litewskich, gdzie zatrzymaliśmy się na kilka dni u szlachetnego pana Bujnickiego, starosty Kraszuckiego, właściciela tego majątku. Później, pokonując różne trudy podróży, przybyliśmy do Żyrowic i spędziliśmy tam kilka dni. W klasztorze tym byli ci dwaj mnisi, którzy na kapitule w Dubnie odważyli się niesłusznie oskarżyć księdza Lisańskiego o różne przewinienia; ponieważ owe zarzuty były fałszywe i nieudowodnione, oskarżyciele ponieśli zasłużoną karę. Tych dwóch zwano: pierwszego – Teofil Jarytkiewicz, drugiego – Haraczyk. Obu oddelegowano na kapitułę z tego monasteru. Będąc w tym monasterze w pełni zrozumiałem, że muszę znosić |f.1v| zawiść ze strony braci. Pewien mnich obrażał czcigodnego i wielebnego ojca protokonsultora najwulgarniejszymi słowami, między innymi powiedział dosłownie: „Mamy księdza Zabłockiego, żeby cię wziąć w cugle”. Mimo to mnich ten został zwolniony bez kary: wszystko przezwyciężyła cierpliwość czcigodnego i wielebnego ojca protokonsultora.

Kiedy jechaliśmy dalej do Borunów i rozmawialiśmy ze świątobliwym i wielebnym ojcem protokonsultorem o stanie naszej prowincji, usłyszałem co następuje. W drodze na kapitułę w Dubnie czcigodny i wielebny ojciec protokonsultor odwiedził klasztor Żyrowicki, a stamtąd od pewnego mnicha o imieniu Serapion, który przez kilka lat pracował w mieście Bieszynkowicze przy nawracaniu schizmatyków, a w Żyrowicach służył jako egzorcysta i prowadził pobożne życie, otrzymał tajemne ostrzeżenie: „Wiedz, Ojcze, że na nadchodzącej kapitule będziesz musiał wiele przecierpieć i od twojej wielkodusznej wytrwałości zależeć będzie dobra reputacja całego zakonu w różnych sprawach”. Proroctwo to potwierdził rzeczywisty przebieg wydarzeń: metropolita z innymi biskupami, zwłaszcza łuckim i pińskim, promując swoją supremację, zamierzali ustalić różne szkodliwe dla zakonu konstytucje, zwłaszcza te, które naruszały możliwość wyłączania mnichów [spod władzy biskupiej]. I osiągnęliby to, gdyby nie stanęła im na drodze wzorcowa odwaga tego ojca. Na kapitule w Dubnie zrobiłby on nawet więcej, gdyby nie przeszkodziły mu machinacje wielu ludzi. Przewodnictwo na kapitułach generalnych nigdy nie zostałoby oddane metropolicie, gdyby serca zgromadzonych na kapitule mnichów nieustannie kierowały się zgodą; a wszystko dlatego, że serca wielu zniewoliło pragnienie zdobycia przewodnictwa. A tenże mnich, o którego proroctwo chodziło, zmarł oto taką śmiercią. Opat żyrowicki wysłał go do Bytenia po ryby. Wyjeżdżając pożegnał się ze wszystkimi żyrowickimi mnichami i żartował ze wszystkimi, że już nie wróci. A w byteńskim monasterze pozdrawiając miejscowego opata, powiedział, że przyszedł umierać i dlatego usilnie prosił opata o [oddzielny] pokój. Kiedy wszedł, upadł na kolana i modlił się, a wówczas zaczęła go męczyć gorączka. Następnego dnia, gdy jego stan się pogorszył, poprosił o spowiedź świętą i namaszczenie. Wzmocniony tymi sakramentami poprosił obecnych mnichów, aby zabrali go do ogrzewanego szpitala. Życzenia umierającego człowieka zostały spełnione. Wkrótce poprosił braci |f.2r| o odprawienie zwyczajnego porządku dla umierających. Śpiewając antyfonę Pod Twoją obronę, gdy pozostali bracia czytali litanię do wszystkich świętych – oddał ducha. Wszystko to usłyszałem od naocznego świadka, wielebnego ojca Serapiona Jacewicza.

Po zwiedzeniu [?]skiego[5] klasztoru kontynuowaliśmy naszą podróż do Nowogródka, gdzie obchodziliśmy uroczystość najświętszych apostołów Piotra i Pawła. Na krótko przed kapitułą zmarł w tym klasztorze opat, ksiądz Orański. Widziałem wielki chaos i niezdyscyplinowanie mnichów. Wraz z nami przybył nowy opat, wielebny ksiądz Paszkowicz, który wcześniej pełnił funkcję wikariusza połockiego monasteru. Zatrzymaliśmy się tam na kilka dni, zarówno na odpoczynek od drogi, jak i przy okazji mianowania nowego opata.

Z Nowogródka pojechaliśmy do Borunów. Podczas tej podróży czcigodny i wielebny ojciec protokonsultor wyznał mi, że czcigodny i wielebny ojciec Zabłocki, protokonsultor zakonu, opat byteński odpowiedział mu, że ponoć ja rzucałem różne oskarżenia zniesławiające i siałem kąkol między wyżej wspomnianymi dwoma ojcami (ponad pół roku w Rzymie razem z przewielebnym ojcem Zabłockim studiowaliśmy teologię). Aby pokazać jak bardzo to nie odpowiada prawdzie mogłem podać fakty świadczące o mojej niewinności, ale także wziąć na świadka rewidenta mojego sumienia [spowiednika]. Moja zmieszana ze łzami mowa przekonała czcigodnego i wielebnego ojca protokonsultora. A ja podziwiałem i chwaliłem w sercu roztropność tego człowieka, który zdołał podczas tak długiej podróży ukryć swój ból wywołany tym, co usłyszał o mnie od księdza Zabłockiego i nie okazywać żadnych oznak wrogości.

Kiedy przybyliśmy do Borunów, zostaliśmy najserdeczniej przyjęci przez miejscowego opata wielebnego ojca Łukianowicza. Przed moim wyjazdem do Rzymu tenże wielebny ojciec Łukianowicz wykładał filozofię w połockim monasterze, a ja byłem jego uczniem. Podczas naszego pobytu tutaj czcigodny ojciec protokonsultor przy jakiejś okazji opowiadał o księdzu Zabłockim. Tu też wyszło na jaw, że jakobym ja, według słów księdza Zabłockiego, postanowił siać kąkol w Rzymie. Kiedy wielebny ojciec protokonsultor powiedział to otwarcie, wielebny ojciec Łukianowicz, broniąc mojej niewinności, wyznał odnośnie ojca Zabłockiego, że jeszcze przed jego wstąpieniem do zakonu był niechętny ojcu Rylle. Nawet kiedy ks. Zabłocki pobierał nauki z przewielebnym ojcem Łukianowiczem w ołomunieckim alumnacie, [f.2v] to wielokrotnie wyrażał swoje niezadowolenie z czcigodnego i wielebnego ojca, a nawet obrażał go słowem. A wszystko dlatego, że ojca Zabłockiego wysłano na studia nie do Rzymu, a do Ołomuńca. Ale winien to zarzucać nie świątobliwemu i wielebnemu ojcu Lisańskiemu, który w tym czasie był sekretarzem wielebnego ojca prowincjała Tumiłowicza, ale własnej słabości, ponieważ był bardzo słaby i z każdego dnia odczuwał niemoc, więc nie można go było wysłać do Rzymu. Zatem w jego miejsce pojechał tam wielebny ojciec Stebnowski; ale po powrocie z Rzymu wielebnego ojca Stebnowskiego, kiedy prowincją kierował wielebny ojciec Połatyło, wielebnego ojca Zabłockiego przeniesiono z Ołomuńca do Rzymu.

Potem następcą wielebnego ojca Zabłockiego w alumnacie ołomunieckim został wielebny ojciec Warżacki, a z nim przebywał także wielebny ojciec Artecki. Ci dwaj ojcowie nieustannie wszczynali konflikty z ojcami Towarzystwa Jezusowego, rektorami szkoły. Obaj więc nie ukończyli studiów teologicznych, ale zostali odesłani do prowincji. A później nie było u nich już żadnej kontynuacji i dla naszych [zakonników] alumnat ustał. I choć moim zdaniem tego samego należy chcieć dla innych alumnatów, aby nie hańbić czci zakonu i nie dopuszczać niegodnych, to i tak byłoby chlubniej, gdyby nie zostali wypędzeni i tak jak ich poprzednicy wrócili do domu po ukończeniu studiów.

Zatrzymaliśmy się na kilka dni w Borunach, a potem ruszyliśmy do Wilna. Tam Najjaśniejszy Ogiński, kasztelan Trocki, fundator naszego klasztoru w Tadulinie w witebskim województwie, umówił się z czcigodnym i przewielebnym ojcem protokonsultorem na termin wprowadzenia naszych mnichów do wyżej wymienionego monasteru w niedzielę po święcie Narodzenia Najświętszej Maryi Panny. W święto Proroka Eliasza opuściliśmy Wilno, a wraz z nami w kierunku Białej Rusi wyruszył wielebny ojciec Jackiewicz, który, będąc skrajnie słaby, nie zdołała ukończyć teologicznych studiów w wileńskim alumnacie.

Dotarliśmy do Berezwecza, gdzie zatrzymaliśmy się na kilka dni; następnie ruszyliśmy do Sudziłowiczów, gdzie spędziliśmy kilka dni; a stamtąd – do Połocka.

Przewielebny ojciec protokonsultor, aby zwalczyć swoją słabość zamierzał przez kilka dni pić wino lecznicze. Dla większej wygody opuścił klasztor w Sudziłowiczach i zabrał mnie ze sobą. Przyjechał tam wielebny ksiądz Żaba, którego z ambony w Żyrowicach przeniesiono do Połocka, aby wykładał filozofię. Jemu i mnie, a także wielebnemu bratu Jackiewiczowi |f.3r| wielebny ojciec protokonsultor polecił wygłosić kazania na najbliższym otwarciu nowo założonego klasztoru w Tadulinie: mnie podczas pierwszej wieczerni, wielebnemu ojcu Żabie – na liturgii, wielebnemu bratu Jackiewiczowi – na drugiej wieczerni. Tak więc zostałem w Sudziłowiczach przez kilka dni, przygotowując się do kazania, a potem wysłano mnie do Witebska, gdzie zostałem zawezwany. Przyjechałem do Dobryhorów, a potem, tuż po święcie Ścięcia św. Jana Chrzciciela – do Witebska. I w dniu tego święta odwiedziłem mojego brata, który posiada wioski dwie leuki[6] od Bieszynkowiczów.

Po przyjeździe do Witebska dostrzegłem zmiany w monasterze. Zamiast przewielebnego Ojca Kniażewicza, opata, który został mianowany opatem w Pustynkach Mścisławskich, zastałem przewielebnego ojca Czeczkowskiego, sekretarza prowincji. Następnego dnia po moim przybyciu monaster został mu przekazany przez księdza Bohdanowicza, głowę nowego tadulińskiego monasteru, [wyznaczonego] na komisarza do wykonania tego aktu. Ten drewniany klasztor witebski, który kilka lat wcześniej płonął, miał tak nędzne mieszkania, że mnie, wykonującemu obowiązki kaznodziejskie przypadł nocleg w stajni; i choć dzięki bogatej fundacji tego klasztoru po pożarze udało się wybudować lepszy, murowany budynek, to przynajmniej na początku tego zbożnego dzieła przeszkadzało niedbalstwo opata, a raczej jego nieokiełznana dążność do zaoszczędzenia pieniędzy, gdyż nie dbał o dobro wspólne, lecz o własny pożytek. Mieliśmy drewnianą cerkiew zbudowaną przez wdowę o imieniu Hapiejicha. Ta pobożna kobieta wydała na kościół około dziesięciu tysięcy. Gdyby jednak wydała tak dużo pieniędzy na murowaną cerkiew, byłaby to mądrzejsza decyzja, zwłaszcza że w różnych częściach Witebska co roku wybuchają wielkie pożary.

W zeszłym roku miało miejsce kuriozalne wydarzenie. Klasztor oo. Dominikanów został zbudowany w pobliżu synagogi żydowskiej, więc hałas Żydów wypełnił nie tylko ich klasztor, ale także cerkiew. Do klasztoru przybył pewien dominikanin imieniem Wołodkowicz. Pchnięty być może nadmierną zazdrością, pewnego dnia, gdy w synagodze odbywały się jakieś uroczystości, zabrał ze swojego kościoła monstrancję z darami Najświętszego Sakramentu i razem z dwoma [f.3v] sługami ołtarza, którzy kroczyli przed świętymi darami wszedł do synagogi. W ten sposób zmusił do ucieczki Żydów, którzy ledwie, a raczej wcale się tego nie spodziewali: lubo byli przerażeni czymś tak niesłychanym, czy też najwyższy władca natury, tak nimi pokierował, aby judejska wiarołomność nie zbezcześciła świętego sakramentu. A kapłan niepohamowany w swej gorliwości natychmiast poświęcił synagogę i sprawował boski sakrament; a następnego dnia wzniósł nad synagogą krzyż i nazwał ją kościołem Trójcy Świętej. Kiedy miejscowy ordynariusz dowiedział się o tym, to natychmiast rozsądził sprawę, powołał komisję i zakazał dostępu do tego kościoła. Zdecydowano wówczas, że Żydzi mają przenieść drewniany budynek w inne miejsce; teren pod kościołem został skonfiskowany i za pieniądze przekazany ojcom dominikanom. Ale na świeckim sądzie mieszczan nie wiadomo z jakiego powodu obłożono grzywną w wysokości tysiąca talarów, podając jako przekonujący powód zakłócenie spokoju publicznego – jak gdyby to mieszczanie mieli tłumić gorliwość ojca dominikanina. Synagogę żydowską przeniesiono na przedmieścia.

Kilka dni później do Witebska przybył przewielebny Protokonsultor Prowincji, który zmierzał do Tadulina, aby wcielić nas do nowej fundacji [monasteru]; bo następna niedziela miała być świętem Matki Bożej[7]. W sobotę na wieczór dotarliśmy na miejsce fundacji na sześć leuk od Witebska. Ja, zgodnie z wydanym wcześniej zarządzeniem wygłosiłem kazanie na pierwszej wieczerni; na liturgii – Wielebny Ojciec Żaba; ostatniej wieczerni – ks. brat Jackiewicz. Jego słabość nie pozwoliła mu jednak dokończyć kazania: gdy tylko wygłosił wstęp, jego słabość natychmiast stała się tak wielka, że niektórym wydawało się, że nie żyje. Byli tacy, którzy myśleli, że to dla niego kara, bo ledwie wyświęcony na kleryka podczas kazania używał kapłańskich szat liturgicznych: wydał mu jednak zgodnie z powiadomieniem na ten akt zgodę przewielebny ojciec. Niezgłębione są wyroki boskie, które w cudowny i łagodny sposób prowadzą nas, śmiertelników do ostatecznego celu.

Po wieczerni przewielebny ojciec protokonsultor spotkał się z fundatorami i podziękował im za szczodrość uroczystym przemówieniem, którzy w nowo założonym klasztorze – wprawdzie drewnianym, ale wygodnym – zatrzymali się. Po podziękowaniach czcigodni założyciele udali się do swojego dworu. A nasz chory mnich |f.4r| zaburzył dotąd spokojne wydarzenie, ponieważ jego rosnąca słabość przestraszyła wielu mnichów. Pomógł mi pan Fazolt, lekarz nadworny Najjaśniejszego Wojewody Witebskiego, który był obecny w Tadulinie; około północy musiałem iść do dworu i przyprowadzić lekarza do chorego. Stwierdził, że jedyną przyczyną słabości było tego dnia niedożywienie i trochę nas uspokoił, zapewniając, że pacjent do jutra wyzdrowieje. Tak też się stało.

Wielebny ojciec Bohdanowicz został mianowany miejscowym opatem, wikariuszem i kaznodzieją wielebnego ojca Trabeckiego, spowiednikiem wielebnego ojca Bleszczyńskiego; i jeszcze trzech innych mnichów, ponieważ monaster został ufundowany dla sześciu mnichów. Byłaby ona bardzo dobrze zaopatrzona, gdyby dobrobyt mnichów nie został przytłoczony ogólną ruiną tego królestwa (w czasie której ledwo kiedy wypłacane jest to, co należne). Założyciel wyznaczył wioskę i zapisał tysiąc talarów we wszystkich majątkach; ale czy spełni on swój zapis, jest wątpliwe.

W drodze powrotnej z Tadulina świątobliwy i przewielebny ojciec protokonsultor okazał mi wiele życzliwości i wyznał, że nigdy nie wierzył w to, co jemu mówił [o mnie] przewielebny ojciec Zabłocki. Wspomniałem o tym powyżej.

Świątobliwy i przewielebny Ojciec Protokonsultor wyjechał z Witebska do Połocka w samo święto Narodzenia Najświętszej Maryi Panny i zaprosił mnie do wygłoszenia kazania do Machirowa: tam w uroczystość Pokrowu Najświętszej Maryi Panny wprowadzono do nowej cerkwi cudowną ikonę Najświętszej Panny Maryi i odbyło się to niezwykle uroczyście i z towarzyszeniem licznie zgromadzonych tłumów. Obiecałem wypełnić ten obowiązek za zgodą świątobliwego i wielebnego ojca opata witebskiego, bo jego wola jako opata przesądzała o mojej. Świątobliwy ojciec Kniaziewicz wyjechał jako opat z Pustynek Mścisławskich. Kiedy opuszczał klasztor, krążyły pogłoski, że zabrał ze sobą część rzeczy przekazanych do monasteru. Jednak natychmiastowe dochodzenie wykazało, że to nieprawda; najpewniejsze było jednak to, że zabrał ze sobą tysiąc florenów, które podarowała klasztorowi pewna wdowa mieszczanka imieniem Hopowa: wynikało to z zapisu i rejestru finansowych zobowiązań. Podczas konsultacji został on zmuszony do ich zwrotu, podobnie jak innych pieniędzy |f.4v|, tak więc konsultacja prowincjalna na prośbę księdza przeora witebskiego zarządziła zwrot tysiąca florenów.

Gdy nadeszło święto Pokrowu Najświętszej Maryi Panny, ja, za pozwoleniem świątobliwego opata, udałem się do Połocka, a następnie do Machirowa, gdzie w przeddzień uroczystości na wieczorni wygłosiłem kazanie. Wprowadzenie ikony odbyło się rano. Ikonę Najświętszej Maryi Panny wyniesiono z pospolitego namiotu i do cerkwi przyniósł ją Najjaśniejszy Żaba, wojewoda miński, wraz z trzema innymi współtowarzyszami. Spodziewali się przybycia Jego Świątobliwości Arcybiskupa Połockiego, ale różne sprawy zatrzymały go w Wilnie.

Po moim powrocie do Witebska, kiedy przyjechał wyznaczony przez spowiednika wielebny ojciec Jotko, byłem też spowiednikiem u sióstr. Pewnego razu przewielebny ojciec opat powiedział mi z bólem, że zakonnice przywłaszczyły sobie nasz potyr (kielich), który pożyczyły do swojej cerkwi, chcąc zrekompensować sobie rzekomo wyrządzone im szkody. Niby to nasz monaster zniszczył kilka zasłon pożyczonych na święto błogosławionego męczennika Jozafata. Nie mogły jednak tego dowieść. Po tej historii świątobliwy i wielebny ojciec opat, powiedział mi, abym zażądał kielicha, który zakonnice pożyczyły z naszej cerkwi. Ponieważ zakonnice nie oddały jej ojcu zakrystianowi, który chciał zwrotu swojego postanowiono, że kielich zostanie zabrany bez wiadomości zakrystianina zakonnic, aby tylko zrobić to sprawnie. I tak też się stało. Po odprawieniu nabożeństwa, póki zakrystianin niczego nie podejrzewał, zwróciłem naszej cerkwi kielich po dwóch latach jego nieobecności. Gdy sprawa doszła do opata i mniszek, wszystko obeszło się śmiechem. Z tego wydarzenia widzimy jak ostrożnie trzeba pożyczać cerkiewne rzeczy.

Zmarł pewien szlachcic Larski. Pochówek był wyznaczony u ojców [bernardynów-skreślono] jezuitów. Kiedy ciało mieli wnosić do cerkwi na uroczyste egzekwie zaprosili dominikanów, bernardynów i naszych. Ojcowie dominikanie chcieli przewodzić procesji czyli iść na czele wszystkich innych zakonów. Nasi zaprotestowali i ostatecznie, to oni zajęli bardziej zaszczytne miejsce, Wtedy dominikanie zawrócili do klasztoru i nie wzięli udziału w kondukcie. Takie sprzeczki odnośnie pierwszeństwa często są prowadzone z naszym zakonem [f.5r], a wszystko przez nierówność obrządków. Dla naszych lepiej by było w ogóle nie brać udziału w takich procesjach, bo zakonnicy łacińskiego obrządku swoją liczebnością znacznie naszych przewyższają w tych stronach.

Ojcowie jezuici zaprosili naszych na uroczystość świętego Franciszka Ksawerego. Tam nasi odśpiewali liturgię, a dokładnie – świątobliwy ojciec Jacewicz, wikariusz, a ja wygłosiłem kazanie. Zaproszono nas na obiad. Jeden z nich wyrzucał nam, ze służby nie śpiewał opat. Ale to stało się w odpowiedzi na ich czyn, kiedy na uroczystej liturgii w naszej cerkwi z okazji święta błogosławionego męczennika Jozafata oni przysłali swojego spowiednika, a rektor pojechał do wsi.

Dominikanie uroczyście świętowali pamiątkę świętego ojca Bazylego i nie było najmniejszej wzmianki o konflikcie dotyczącym pierwszeństwa.

Przewielebny ojciec przełożony zaprosił na obiad mieszczanina o imieniu Łapa, którego syn był na utrzymaniu, a raczej na wychowywaniu w naszym monsterze, a ja towarzyszyłem [tej wizycie]. Rozmowa dotyczyła murowania cerkwi w naszym monasterze. Mieszczanin był zadowolony z tego, co usłyszał i obiecał wnieść koszty, gdy tylko rozpocznie się budowa.

Pewien mieszczanin o imieniu Mikołaj, kotlarz, podarował naszej cerkwi wielki ewangeliarz, długi niemal na łokieć, pokryty w całości srebrnymi płytkami, kunsztownie wykonany.

Pan Panowski, mieszczanin z Dubrowni, gdzie wszyscy mieszczanie są schizmatykami[8], pojął za żonę w zeszłym roku dziewczynę z naszego miasta; a mógł tę dziewczynę poślubić tylko pod warunkiem, że wyrzeknie się schizmy. Darzyłem tego nowo nawróconego [człowieka] szczególnym uczuciem, a przede wszystkim miałem zwyczaj uczyć go sakramentów wiary przeciwnych schizmie. Pewnego razu, gdy ten mieszczanin przebywał w moim pokoju, rozmawiałem z nim o kulcie św. Onufrego, namawiając go do wstąpienia do bractwa tego świętego, kanonicznie ustanowionego w naszej cerkwi. Mieszczaninowi spodobały się moje słowa. A potem wyznałem mu, że przywiozłem z Rzymu cząstkę relikwii św. Onufrego–jego ręka znajduje się w świątyni [pod jego wezwaniem] – i że mam zamiar złożyć tę relikwię w witebskiej cerkwi, gdy tylko nadarzy się sposobność wykonania srebrnego relikwiarza. Słysząc to, |f.5v| mieszczanin napełnił się gorliwością i nie tylko zapisał się do bractwa św. Onufrego, ale także ofiarował na wykonanie relikwiarza dziesięć rubli, czyli moskiewskich imperiałów[9]. Żarliwe zaangażowanie, tego człowieka w adorację świętego skłoniło innych mieszczan do jałmużny w jego intencji i dzięki temu przygotowałem piękny relikwiarz na wzór monstrancji w uroczystej ceremonii wprowadziłem relikwie świętego do cerkwi, a następnie powstał także ołtarz ku jego czci oraz antepedium, baldachim i inne.

Moja gorliwość w oddawaniu czci świętemu wpłynęła na mieszczan, którzy zlecili wykonanie podobnego, ale jeszcze piękniejszego relikwiarza dla cząstki szaty Najświętszej Maryi Panny. To pokazuje szacunek jakim Rusini z Witebska otaczają święte relikwie.

Przewielebny ojciec przełożony po upływie pewnego czasu zapragnął odwiedzić witebski schizmatycki monaster, który znajduje się poza miastem i zabrał mnie jako towarzysza podróży. Dotarliśmy do schizmatyków. Ihumena nie znaleźliśmy, ale jeden z mnichów, Marcel, z szacunkiem nam służył, pokazał nam wszystkie miejsca w klasztorze, które zachowały się z pomocą Moskwicinów[10]. Ten schizmatyk zaprowadził nas do pokoju swojego ihumena czy przełożonego, gdzie znaleźliśmy otwartą księgę, w której opisane zostały żywoty świętych, popularnie nazywane prologami. Widać było, że jest to przedruk ze schizmatyckiej typografii, gdyż można było tam wyczytać różne fałszywe informacje: w żywocie św. Krzysztofa napisano, że święty ma głowę psa[11] i tym podobne. Czytając to zawstydziliśmy bardzo schizmatyckiego mnicha, który stał z boku i zaskoczony taką prezentacją żywota świętego, winą obarczył drukarza […].

Kilka pań schizmatyczek pojednało się ze Świętym Kościołem i rozgrzeszyłem je z herezji.

Wspomniany wyżej mieszczanin Panowski sprowadził z Dubrovna do Vitebsk własnego brata. Kilkakrotnie odwiedzając naszą cerkiew zapałał miłością do świętej unii. Widząc nasze z bratem  przyjazne stosunki, sam zapragnął się zaprzyjaźnić; a zaprzyjaźniwszy się, przyznał, że jest gotów nie tylko przyjąć świętą unię, ale także wstąpić do zakonu św. Bazylego. Obiecałem mu jedno i drugie, dlatego wkrótce został przyjęty do świętej unii kościelnej, a na seropust, w języku codziennym na zapusty maślane , przyjęto go do zakonu. Obłóczyny poprzedziły następujące wydarzenia. Ożeniony Pan Panowski , przyszedł do wielebnego ojca |f.6r| i rozmawiał z nim o uroczystym wydarzeniu. Ponieważ wielebny ojciec przełożony dobrze znał przepisy kanoniczne, że dziedzicznych poddanych nie można przyjmować do monasteru, to napomknął wspomnianemu mieszczaninowi (gdyż Dubrovna jest dziedzicznym miastem Jaśnie Oświeconego Sapiehy), aby wyprosił zwolnienie od dziedziców. Opowiadał, jak w naszym nowicjacie byteńskim zdarzyło się raz, że jednego nowicjusza, ołyckiego (of Olyka) mieszczanina z włości szlacheckich Radziwiłłów, trzeba było wydać księciu i prawowitemu panu.

Po wysłuchaniu tego pan Panowski zapewnił, że jego ojciec nie był w rzeczywistości mieszczaninem i poddanym wspomnianych panów, ale pochodził z rodziny szlacheckiej i był przybyszem, któremu panowie zezwolili na swobodne zamieszkanie w tym mieście. Przywodził także inne podobne dowody swojej wolności. Po rozmowie udał się do domu. Kiedy jednak posłał list do brata, który przed obłóczynami dokonywał w klasztorze zwyczajowych przygotowań duchowych, młodzieniec tak zmieszał się, że zapomniał nie tylko o powołaniu zakonnym, ale i o wierze świętej, nowo nabytej, dzięki wyrzeczeniu się schizmy. Kiedy dowiedziałem się zarówno z opowieści wielebnego ojca przełożonego, jak i od drugiej strony o „sukcesie” całej sprawy, to po uzyskaniu zgody wielebnego ojca udałem się do pana Panowskiego. Tam zastałem wielu ludzi, którzy wraz z ojcem i matką kandydata przyjechali z Dubrownej do Witebska na uroczyste obłóczyny (było to dzień wcześniej). Wszyscy ze zdumieniem skarżyli się, że  – jak im się zdaje – na próżno przybyli w tak odległe strony. Rozpoznawszy wszystkie przyczyny duchowego zamętu, uspokoiłem ich zmartwienia na tyle, na ile mogłem i zabrałem młodzieńca ze sobą do klasztoru. Pełen jeszcze świeckiego ducha oświadczył, że zarówno on, jak i cała jego rodzina byli tak zniesmaczeni stanem poddanych mieszczan – w nawiązaniu, do którego i sam wielebny ojciec czynił mu wprost uwagi, ale wyraził gotowość zniesienia wszelkiego zła. Udzieliłem więc młodzieńcowi odpowiedniego napomnienia w tej sprawie, pokazując (o ile łaska mi pozwoliła), że książęta, magnaci, szlachta, monarchowie, mieszczanie, chłopi i wszyscy inni są zupełnie do siebie podobni od urodzenia: wszyscy bowiem rodzą się nadzy, a i koniec każdego jest jednaki, bowiem wszyscy umierają. Miarą i oceną przed Bogiem i ludźmi naszego ziemskiego czasu nie jest szlacheckie pochodzenie, nie wielkość majątku, nawet nie wolny stan społeczny, ale jedynie cnota, zwłaszcza w życiu monastycznym, gdy zdobywamy |f.6v| nie doczesność, ale wieczność; gdy rezygnując z wszystkiego, osiągamy doskonałość; gdy porzuciwszy ojca i matkę, wkraczamy na wąską drogę, która prowadzi do nieba. Te i inne słowa uczyniły młodego człowieka bardziej zdolnym do jutrzejszych obłóczyn i utwierdziły go w klasztornym powołaniu.

Trzeciego dnia po obłóczynach pan Panowski zaprosił wielebnego ojca przełożonego z kilkoma mnichami, w tym ze mną, na obiad, po którym zostaliśmy do późnej nocy. Byli tam ludzie różnych obrządków i wyznań; bowiem dla Rusinów, unitów i schizmatyków Wielki Post już trwał, a dla łacinników właśnie nadszedł trzeci dzień zapustów; dlatego do postu podchodzono raczej łagodnie, a większa powściągliwość [w jedzeniu i piciu] była dla wszystkich bardzo trudna ze względu na obfitość uczty. Po obiedzie wielebny ojciec pożegnał się i wyruszył w drogę do domu; a mieszczanie, traktując przełożonego  i mnichów z szacunkiem dali im kilka powozów, aby się tam dostali. Trafił mi się powóz z narowistym koniem. Od razu bardzo mocno szarpnął powozem i zrzucił woźnice siedzącego, jak to zwykle bywa tuż za mną. Kiedy zobaczyłem, że koń mknie zupełnie bez kontroli chciałem chwycić za wodze, jak to mówią na co dzień: lejce, ale były zbyt słabe i od razu się zerwały w czasie tego szaleńczego pędu, tak że nie było już nadziei na powstrzymanie nieokiełznanego konia. Po przewróceniu powozu uderzyłem o ziemię z taką siłą, że natychmiast poczułem jak krew wypływa ze wszystkich stawów. Wielebny ojciec przełożony, którego dogonił mój koń, widząc, że jestem w bardzo złym stanie, kazał mi wsiąść do jego bryczki i wrócić do klasztoru. Stało się to powodem, dla którego wiele osób różnego stanu podejrzewało, że wkrótce umrę, a niektórzy nawet powiadali, że już umarłem.

W klasztorze naszych sióstr w Witebsku była w nowicjacie dziewczyna jaką zwali  Hrebnicka. Rodzice chcieli oddać ją do klasztoru, mimo że nie miała powołania. Kiedy zbliżał się czas ślubów, wraz z innymi dwiema zakonnicami opuściła klasztor, aby odwiedzić rodziców i już nigdy nie wróciła, przynosząc niemały wstyd wszystkim, którzy uciekali się do przymusu.

W czasie Wielkiego Postu została przeprowadzona wizytacja naszego klasztoru w Witebsku. Braci należących do klasy retorów upomniano za to, że nie chcieli słuchać wikariusza. Stało się tak z powodu niedostatecznie jasnego porządku życia w klasztorze. Wielebny ojciec prowincjał |f.7r| pozwolił mi odwiedzić moją matkę. Zamierzałem to zrobić tej wiosny.


[1] W istocie opisuje wydarzenia z 1743 r.

[2] Zgodnie z historiografią Kapituła w Dubnie odbyła się w 1743 r. por. np. П. Підручний,  Василіянський Чин від Берестейського з’єднання (1596) до 1743 року, w: Нарис історії Василіянського Чину Святого Йосафата, Рим 1992, s. 175-182.

[3] Herakliusz Lisański (1702-1771).

[4] Jerzy Maria Laskaris (1706–1795) – tytularny biskup zenopolitański, arcybiskup teodozyjski, urzędnik Kongregacji Rozkrzewiania Wiary, łaciński patriarcha Jerozolimy (od roku 1765).

[5] Po poprawieniu przez autora dziennika pomyłkowo wpisanej nazwy miejscowości, tekst stał się nieczytelny.

[6] Leuka –  galijska mila, miara długości równa odległości, którą mężczyzna może przejść w ciągu godziny (1500 kroków, około 4,8 km).

[7] Święto Najświętszego Imienia Maryi obchodzone dziś 12 września było popularne w Hiszpanii w XVI w., a papież Innocenty XI w 1683 r. rozpropagował święto w całym Kościele w podzięce za zwycięstwo Jana Sobieskiego pod Wiedniem.

[8] Tj. prawosławnymi.

[9] W oficjalnym obiegu od 1755 r.

[10] Datki prawdopodobnie pochodziły w patriarchatu moskiewskiego stworzonego w 1589 r., który w 1686 r przejął w sposób niekanoniczny jurysdykcję nad metropolią kijowską.

[11] Św. Krzysztof jako Cynocefal (Psiogłowy) jest przedstawiany w malarstwie sakralnym w tym także ikonowym oraz w żywotach świętych nie tylko w tradycji prawosławnej.